NEWS
Bartłomiej zaatakował ojca, gdy się modlił. „Ciągle klęczał”

Bartłomiej B. (34 lata) zabił brata i ojca w lipcu ubiegłego roku w swoim domu rodzinnym pod Biłgorajem bez powodu. Rozciął głowę Wojciecha (+45 lat) na pół trzonkiem siekiery i nie oszczędził Stanisława (+65 lat), który klęczał w porannej modlitwie. Próbował się powiesić w areszcie, a gdy trafił do szpitala psychiatrycznego, uciekł. Grozi mu dożywocie.
W poniedziałek (14.04) Bartłomiej B. stanął przed Sądem Rejonowym w Zamościu. W czerwonym mundurze więźnia „N” (niebezpiecznego), z kajdankami na rękach i nogach. Jeden ze strażników był uzbrojony w karabin. W trakcie śledztwa morderca tłumaczył, że od lat jest prześladowany. Teraz powiedział co innego. – To nieprawda, jestem alkoholikiem i zawsze obwiniałem cały świat za swoje błędy. Ojciec chciał dla mnie jak najlepiej, brat mi pomagał, ale nie potrafiłem tego docenić – przeczytał z kartki w sądzie.
Zbrodnia we wsi pod Biłgorajem
Tego dnia obudził się nagle o 3 w nocy. Mieszkał z bratem w jednym pokoju. „Zaczęła we mnie narastać jakaś złość. Czułem wstręt do brata” – wspominał. Przyniósł z garażu siekierę. Uderzył go kolbą w tył głowy. Usiadł w fotelu. Po chwili poszedł do kuchni, Stanisław B. klęczał i odmawiał modlitwę Pańską. Bartłomiej B. uderzył ojca w tył głowy. „Tata się nie poruszył. Nadal klęczał. Uderzyłem go jeszcze raz. Potem upadł na bok, a potem na plecy. Spojrzał na mnie tymi niebieskimi oczami” – wspominał zabójca. Stanisław B., ciężko ranny, został przewieziony do szpitala, gdzie zmarł we wrześniu.
Bartłomiej B. sam zadzwonił na policję – gdy już wyszedł z domu i kupił alkohol.
Jesienią znów usłyszała o nim cała Polska. Wyśmiewając strażników więziennych, uciekł ze szpitala psychiatrycznego, gdzie przebywał pod obserwacją po próbie samobójczej. Jechał na południe kradzionymi samochodami. Chciał jechać na Ukrainę. – Jak mnie złapią, to wyślą na front – pomyślał.
Przed sądem żałował i przepraszał. Piotr B. (40 lat), jego brat, nie chciał tego słuchać. – Nie jestem na to gotowy, to za trudne – urwał. Prawdopodobnie nie wierzył we łzy, które wylał jego brat. – Potrafił płakać na zawołanie. Mówił, że nie wierzy w Boga, a gdy czegoś potrzebował od mamy, to odmawiał z nią różaniec… – opowiada Piotr B.