NEWS
Czy Donald Trump jest rosyjskim agentem?

Stany Zjednoczone zawiesiły pomoc wojskową dla Ukrainy. Skorzysta na tym tylko Kreml. Czas zastanowić się nad szaloną skutecznością polityki prezydenta Putina.
Przez wiele lat kraje postkomunistyczne narzekały, że nie są wystarczająco dobrze reprezentowane w zachodnich instytucjach. Z zapałem przystępowały do różnych organizacji międzynarodowych, deklarowały przestrzeganie najwyższych standardów współpracy dyplomatycznej, a nawet je wzmacniały. A mimo to inni zasiadali na szczycie rządu. Skargi nie były bezpodstawne.
Wybuch wojny na pełną skalę na Ukrainie skierował uwagę świata na nasz region. Ludzie zaczęli się zastanawiać, jak politycy z krajów takich jak Estonia, Polska i Ukraina przewidzieli, co może się wydarzyć. Im dłużej trwała wojna, tym bardziej ludzie zdawali sobie sprawę, że nadszedł czas, aby wziąć pod uwagę to, co mówią ludzie z Europy Środkowej i Wschodniej.
Jeszcze więcej mówiło się o przystąpieniu Ukrainy do Unii Europejskiej i NATO. Wiele z tego okazało się tylko gadaniem. To, co się zdecydowanie zmieniło, to zaproszenie kilku przedstawicieli naszego regionu do zajmowania poważnych stanowisk w UE. Jak sami powiedzieli, chodzi o wniesienie „innej wrażliwości” do zachodnich instytucji.
I tak szefową dyplomacji UE została polityk z Estonii, Kaja Kallas. Wydawało się, że w końcu spełniło się nasze marzenie o tym, by być poważnie traktowanym przy podziale stanowisk, że małe i średnie kraje postkomunistyczne będą traktowane poważniej w dyplomacji.
I to było wszystko, jeśli chodzi o marzenia o byciu traktowanym poważnie. Kilka dni temu dowiedzieliśmy się, że w USA drzwi do szefowej dyplomacji UE, Kai Kallas, są zamknięte. Sekretarz stanu, Marco Rubio, o którym pisano jako o jedynym poważnym polityku w nowej administracji, zorganizował spotkanie w Waszyngtonie. A potem… nie znalazł na to czasu!
W (niesławnym) traktowaniu przez prezydenta Trumpa i wiceprezydenta J.D. Vance’a łatwo było też dostrzec element braku szacunku dla „tych ze Wschodu”. Fakt, że ukraiński prezydent odważył się przeciwstawić bezczelnym Amerykanom, był dla nich oburzający. Jako część najwyższej sztuki dyplomacji, amerykańscy politycy oczekiwali, że będą im się podlizywać, oddawać zasoby naturalne kraju i prawdopodobnie skakać na dwóch nogach.
Nie oszukujmy się. Gdyby na miejscu prezydenta Zełenskiego znalazł się polityk z Polski, sytuacja wyglądałaby tak samo. Kto wie, co przyniesie przyszłość. Jak już wcześniej przekonali się Duńczycy i Kanadyjczycy, nie wystarczy być lojalnym sojusznikiem, by zasłużyć na przyzwoite traktowanie dyplomatyczne. W ramach programu „America First” każdy może dostać w łeb.
Promowanie polityki nagiej siły, wystawianie wysokich rachunków, żądanie ślinienia się i prostych, niskich kaprysów – sprawia, że tak jak dziś źle potraktowano Zełenskiego, jutro nawet premierzy Orban czy Fico mogą dostać czarną plamę. W końcu reprezentują oni kraje małe demograficznie i gospodarczo, a w dyplomacji liczą się o tyle, o ile są w stanie instytucjonalnie zaszachować UE.
Teraz Stany Zjednoczone zawiesiły pomoc wojskową dla Ukrainy. Jednocześnie zaczęły nakładać obiecane cła na kontrahentów. Pokaz siły jest w pełnym rozkwicie. Ostatecznie jasne jest, że bardziej wyrafinowana dyplomacja prezydenta Francji Emmanuela Macrona również nie przyniosła żadnych rezultatów. Wybrano kierunek konfrontacji, nieco w duchu: zrobimy, co chcemy, a potem zobaczymy, czy coś się wydarzy.
Z naszej perspektywy jednak wypadałoby przypomnieć pytanie, które zadano kilka lat wcześniej, podczas pierwszej prezydentury Trumpa. „Czy ten polityk nie jest agentem Kremla?” – drapali się po głowach ludzie, studiując momenty, gdy Trump robił interesy z Rosjanami. Wydaje się, że w czasach wycieku dokumentów taka delikatność byłaby nam znana już dawno temu. Wydaje się jednak, że pytanie jest źle postawione.
W końcu komuniści przyzwyczaili nas do takich określeń jak „agent wpływu” czy „pożyteczny idiota”. Gdybyśmy mieli oceniać działania nowej administracji, a nie puste gadki i medialne akrobacje – to obiektywnie rzecz biorąc, działania Waszyngtonu grają Rosji na rękę. Prezydent Putin mógł tylko pomarzyć o zawieszeniu pomocy wojskowej dla Ukrainy ze strony USA w erze Joe Bidena. A teraz, spójrzcie, stało się. Być może w przypadku prezydenta Trumpa wystarczyło ideologiczne pranie mózgu, wciskanie odpowiednich kompleksów wobec elit i innych nowojorskich urazów, żeby zaczął tańczyć w rytm kremlowskich dzwonków.
Nawet jeśli Rosja w XXI wieku nie ma siły, by militarnie podbić połowę Europy, to wyraźnie udowadnia, że jest wystarczająco skuteczna ideologicznie, by osiągać ambitne cele. To oszałamiająca skuteczność. Nawet w czasach zimnej wojny i Józefa Stalina nie udało się tego osiągnąć, by prezydent USA był ideologicznie po tej samej stronie. I z tego wynika, że „in concreto” podejmuje działania, które są wyraźnie korzystne dla Moskwy, ale nie dla jego wiernych sojuszników.