NEWS
Egzekucja czterech osób w banku. Mariola, Agnieszka i Ania zginęły strzałem w głowę. Był to najbardziej brutalny napad w historii Polski

Nasz kraj nigdy nie widział tak brutalnej zbrodni. Cała Polska była wstrząśnięta wydarzeniami z 3 marca 2001 r., które miały miejsce w banku przy ul. Żelaznej 67 w Warszawie. W piwnicy funkcjonariusze odkryli ciała kasjerów, a w studzience znaleźli ciało ochroniarza. Przestępcy bez wahania dokonali na nich egzekucji.
Śledczy zajmujący się tą sprawą są zgodni: to najbrutalniejszy napad w historii. – Młode kobiety z postrzałami w głowę. To była typowa egzekucja – wspominają funkcjonariusze zajmujący się tą sprawą. Jak doszło do tej makabry?
Trzech kumpli z Łochowa na Mazowszu postanowiło szybko się wzbogacić. Krzysztof Matusik, Marek Rafalik i Grzegorz Szelest, którzy mieli po dwadzieścia parę lat, chcieli w jeden dzień ułożyć sobie życie. Szczegółowo zaplanowali operację. Sprawa była prosta, bo Matusik pracował jako ochroniarz w Kredyt Banku przy ul. Żelaznej 67. Zaplanowali więc, że podstępem wpuszczą go do środka i wpuszczą pozostałych dwóch bandytów. Ustalili datę na 3 marca 2001 r. Była sobota, a godziny otwarcia banku były krótsze. Dzień wcześniej Matusiak zamienił się dyżurami ze Stanisławem Woltańskim. Poprosił go, żeby przyszedł do pracy za niego. „Wybrali go, bo był najstarszy i najbardziej ufny. Wiedzieli, że wpuści Matysiaka z błahego powodu” – opowiada śledczy w reportażu TVN. I tak właśnie się stało. Rano Matusiak zapukał do drzwi. Powiedział, że zapomniał zabrać mundur do pralni. Stanisław nie podejrzewał, że wpuszcza swojego oprawcę. Bandyta wpuścił jego kolegów. Szelest trzy razy strzelił do ochroniarza. Jego oprawcy wrzucili jego ciało do włazu inspekcyjnego w podłodze.
Było tuż przed godziną 9, za chwilę mieli przyjechać kasjerzy. Bandyci sprzątnęli krew. Krzysztof przywitał się z kolegami ubranymi w uniform ochroniarza. Uśmiechnął się, wiedząc, że prowadzi Mariolę, Agnieszkę i Anię na śmierć. Nieświadome niczego młode kobiety zeszły do piwnicy, gdzie znajdował się sejf z pieniędzmi. Wtedy bandyci je sterroryzowali. „Nie martwcie się, nic wam się nie stanie” – powiedział Szelest. Zmusili jedną z nich do otwarcia sejfu. Liczyli na łup w wysokości miliona złotych. Zamiast spodziewanej fortuny znaleźli równowartość 100 tysięcy złotych. Byli wściekli. Napad miał ich wzbogacić.
Ich plan zakładał, że żaden świadek, który ujawni ich tożsamość, nie przeżyje. Szelest bez mrugnięcia okiem strzelał do swoich ofiar jedną po drugiej. – Strzelał z jednej broni. Zabijał ich po kolei – powiedział w TVN24 Dariusz Janas, ówczesny rzecznik warszawskiej policji. Pierwsza zginęła dziewczyna przy kasie pancernej. Klęczała. Szelest podszedł do niej i na oczach jej kolegów oddał strzał w głowę. Podszedł do kolejnej i znów rozległ się odgłos strzału. Trafił ostatnią, ale niecelnie. Ciężko ranna dziewczyna próbowała wstać. Potem ją dobił, uderzając ją kilkakrotnie kolbą pistoletu w głowę. Cała podłoga była zalana krwią. Bandyci wywieźli łup dużym fiatem do Łochowa i spalili ubrania. Mieli alibi, bo po zbrodni pojechali na przysięgę wojskową na placu Piłsudskiego.
Młody mężczyzna miał spotkanie o 14:00 z jednym z kasjerów. Jego dziewczyna nie pojawiła się na spotkaniu, więc poszedł do banku. Drzwi były zamknięte. Zaniepokojony, powiadomił dyrektora banku. Dyrektor banku wezwał policję i nakazał wyważenie drzwi. W środku zapadła złowroga cisza. Kiedy zeszli na dół, ich oczom ukazał się makabryczny widok. Trzy młode kobiety leżały w dużej kałuży krwi. Ciało zamordowanego strażnika, ukryte w studzience, zostało odkryte przez śledczych zaledwie kilka godzin później.
Bandyci podzielili łup równo. Pieniądze wydali bardzo szybko. Kupili skórzane kurtki i złote łańcuchy. Większość gotówki przepili na dyskotekach. Trzech mężczyzn zatrzymano 5 razy, ale policja nie miała wystarczających dowodów. Początkowo śledczy nie mogli uwierzyć, że bandyci zamordowali cztery osoby za tak małą kwotę. Jedna z hipotez zakładała próbę kradzieży kodów bankowych z komputerów. Prawda była jednak o wiele brutalniejsza.
Dopiero cztery miesiące po ataku policja dokonała przełomu. Rafalik pękł podczas badania na wykrywaczu kłamstw i przyznał się do zbrodni. Antyterroryści udali się do Łochowa, by odnaleźć pozostałych dwóch sprawców.
Najbardziej szokująca była kontrola na miejscu. „Nie widziałem u nich żadnej skruchy. Zachowywali się tak, jakby grali w filmie, bez emocji i krok po kroku opisując zbrodnię” – powiedział śledczy. Na pytanie psychologa, jak się czuje po zabiciu czterech osób, Grzegorz odpowiedział, że czuje się tak samo, jak przed morderstwem. Sąd nie miał wątpliwości, jaki wyrok wydać. 3 czerwca 2002 r. wszyscy trzej sprawcy zostali skazani na dożywocie. Grzegorz Szelest, który zastrzelił wszystkie cztery ofiary, będzie mógł ubiegać się o przedterminowe zwolnienie po 40 latach, Krzysztof Matusik po 35 latach, a Marek Rafalik po 25 latach.