NEWS
Oglądaliśmy ze strażakami, jak nasz dom płonął. Bezduszne procedury uniemożliwiły szybką interwencję

Pożar zabrał im wszystko – dom, wspomnienia, rodzinne pamiątki. Julita i Rafał Moritzowie z Leszna na Warmii przechodzą przez koszmar, który mógłby potoczyć się inaczej, gdyby nie bezduszne procedury.
Wystarczyło kilka minut, aby zapobiec tragedii
Strażacy z pobliskiej Ochotniczej Straży Pożarnej Rumy byli gotowi do akcji. Mieli sprzęt, ludzi i widzieli wielki pożar. Ale nie mogli się ruszyć. Zatrzymał ich system, który zamiast ratować, zmusił ich do oglądania tragedii.
Nie mogliśmy pójść do pożaru, mimo że byliśmy ubrani i gotowi w remizie strażackiej. Nie dostaliśmy meldunku. Dotarcie tam zajęłoby nam kilka minut, bo to tylko trzy kilometry.
– mówi Tomasz Witczak, prezes Ochotniczej Straży Pożarnej Rumy, w wywiadzie dla „Super Expressu”. Jest wyraźnie rozgoryczony całą sytuacją.
Strażacy chcieli pomóc. Nie ruszyli do akcji z powodu bezdusznego systemu
Dlaczego nie mogli interweniować? Wszystko przez absurdalne przepisy. Dyspozytor numeru 112 decyduje, które jednostki wysłać. Niestety pożar wybuchł w powiecie olsztyńskim, a OSP Rumy należy do innej gminy i innego powiatu.
– Jesteśmy do dyspozycji Państwowej Straży Pożarnej w Szczytnie, ale tam nikt nic nie wiedział, bo zgłoszenie zostało wysłane do Olsztyna – tłumaczy prezes Ochotniczej Straży Pożarnej w Rumach.
Widzieliśmy pożar, dzwonili do nas ludzie z Leszna, błagając o pomoc. Ale nie mogliśmy wyjechać ze względu na przepisy. Nawet telefon do dyspozytora w Szczytnie nie pomógł.
– dodaje inny strażak.
„Staliśmy i patrzyliśmy, jak płonie nasz dom”
W rozmowie z reporterem „Super Expressu” Julita Moritz (45) wspomina pamiętną noc z 5 na 6 marca. Kiedy myśli o pożarze, nie może powstrzymać łez.
Staliśmy i patrzyliśmy, jak płonie nasz dom. Bezsilni. Płakaliśmy, bo nic nie mogliśmy zrobić. Gdyby przyjechała straż pożarna z Rumu, może udałoby się coś uratować. Ale wszystko spłonęło.
– mówi pani Julita łamiącym się głosem.
Pięcioosobowa rodzina: pani Julita, jej mąż Rafał, babcia Gosia i dwie córki: 6-letnia Asia i 11-letnia Julka zostały bez dachu nad głową. Trwa zbiórka pieniędzy na pomoc rodzinie. Link TUTAJ .
Pięć godzin akcji nie przyniosło rezultatu
Strażacy dotarli na miejsce zdarzenia po blisko 40 minutach. Przyjechali z Olsztyna, Barczewa, Biskupca i innych jednostek powiatu olsztyńskiego. Na pomoc było już za późno. Dom był ruiną. Ponadto w hydrantach nie było wody. Zrobili co mogli. Przywieźli wodę z innej wsi. System ratunkowy, który powinien pomóc, zawiódł pod każdym względem. Akcja, w tym gaszenie pożaru, trwała ponad 5 godzin. Wzięło w niej udział łącznie 11 zastępów i 39 strażaków. Bryg. Łukasz Jasiński, szef Państwowej Straży Pożarnej w Olsztynie, przejął dowodzenie nad akcją gaśniczą.
Poprosiliśmy Wojewódzką Straż Pożarną w Olsztynie o komentarz w tej sprawie. Rzecznik strażaków z Warmii i Mazur tłumaczył to tym, że przepisy, choć jasne, są bezduszne.
Powiadomienia kierowane są przez centralny system 112. Dyspozytor elektronicznie wysyła „formularz” do odpowiednich jednostek powiatowych.
– tłumaczy brygadier Grzegorz Różański, rzecznik prasowy Komendy Wojewódzkiej Policji w Olsztynie.
Problem w tym, że jednostka, która mogła być na miejscu zdarzenia w ciągu kilku minut, nawet nie odebrała zgłoszenia. Bezduszny przepis pozostawił rodzinę bez dachu nad głową.