NEWS
Dlaczego wyborcy PiS nie chcą głosować na Nawrockiego?

Jedna trzecia wyborców PiS nie chce głosować na Karola Nawrockiego. Większość z nich wciąż nie może się zdecydować, czy go poprzeć, część woli głosować na Sławomira Mentzena. – Propagandowy gambit, by konsekwentnie podkreślać, że nie jest on PiS-owcem, a „obywatelskim kandydatem na prezydenta popieranym przez Prawo i Sprawiedliwość” zadziałał znakomicie – ludzie uwierzyli, że jest on rzeczywiście obcym ciałem w partii – pisze dziennikarz „Super Expressu” Tomasz Walczak.
Niekochany syn Prawa i Sprawiedliwości
Ekipa Karola Nawrockiego może sobie pogratulować. Gambit propagandowy, polegający na konsekwentnym podkreślaniu, że nie jest on PiS-owcem, a „obywatelskim kandydatem na prezydenta popieranym przez Prawo i Sprawiedliwość” zadziałał znakomicie – ludzie uwierzyli, że jest on rzeczywiście obcym ciałem w partii. Najgorsza wiadomość jest taka, że najwyraźniej najbardziej uwierzyli w to wyborcy PiS.
Okazuje się, że jedna trzecia tych, którzy w sondażu Pollster Research Institute dla „Super Expressu” zadeklarowali, że zagłosują na ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego, nie chce głosować na Karola Nawrockiego. Większość z nich wciąż nie może się zdecydować, czy go poprzeć, niektórzy wolą głosować na Sławomira Mentzena, ale są też tacy – choć nieliczni – którzy w ogóle nie chcą głosować na Nawrockiego.
Wygląda na to, że miesiące wewnątrzpartyjnego castingu i niekończących się sondaży opinii publicznej poszły jak krew w piasek. Nawrocki może być kandydatem skrojonym pod oczekiwania wyborców, przynajmniej w wymiarze, o którym mówił Jarosław Kaczyński – bo jest rzeczywiście młody, wysoki, imponujący i przystojny. Jednak wyborcy PiS, których wciąż nie potrafi rozkochać w sobie, tak jak zrobił to z propagandowym zapleczem Nowogrodzkiej, niekoniecznie chcą kogoś takiego.
Nawrocki mówi, że wciąż za mało ludzi myśli „PiS”
Ale teoretycznie Nawrocki powinien szturmem zdobyć elektorat PiS. Oprócz namaszczenia Kaczyńskiego i glejtu partyjnego, mówi to, co miłe dla ucha prawicowego wyborcy. Ma jednak jeden zasadniczy problem – nie jest traktowany jak w pełni swój. Nawet dla wyborcy PiS wziął się znikąd. Za rządów partii Kaczyńskiego nie tylko nie był on postacią frontową swojego obozu, ale nawet kimś, kto rzucał się w oczy. Mimo że był szefem Instytutu Pamięci Narodowej, instytucji, która zawsze była bliska sercu prawicy związanej z PiS. Kiedy Nawrocki mówi, że za mało ludzi nadal myśli „PiS”.
Normalnie w takiej sytuacji poszedłby ścieżką wydeptaną przez innych przeszczepionych do PiS-owskiego korpusu – rywalizowałby w radykalizmie z największymi błaznami partii i nie przebierałby w słowach. Jednak nie startuje w plebiscycie dla pana PiS, ale w wyborach na prezydenta kraju i musi nieustannie uważać, aby nie zrazić do siebie bardziej umiarkowanych wyborców. Będą mu oni potrzebni w drugiej turze wyborów, aby zagrozić obecnemu faworytowi, Rafałowi Trzaskowskiemu. Nie jest wielką tajemnicą współczesnej polityki, że w silnie spolaryzowanym społeczeństwie o sukcesie wyborczym decyduje przede wszystkim mobilizacja własnych tradycyjnych wyborców. Bez tej bazy nie ma żadnej nadbudowy – masy krytycznej pozwalającej na zdobycie większości.
I tu pojawia się paradoks, z którym Nawrocki może mieć problem. Trudno myśleć o sukcesie w drugiej turze z tak zdemobilizowanym elektoratem jego własnego otoczenia, ale ze względu na jego specyficzne poglądy, nie można go zdyscyplinować, nie urażając przy tym bardziej centrowych wyborców, których będzie potrzebował do ostatecznego zwycięstwa.
Przygody z kandydatem Nawrockim mogą być jednak tylko częścią problemu PiS. Demobilizacja jego elektoratu może też w dużej mierze wynikać z przekonania, że wybory prezydenckie nie są na tyle ważne, by mimo wszystko głosować na Nawrockiego. Jeśli po ponad roku rządów obecnej koalicji wyborcy PiS nie poczują zagrożeń, o których nieustannie trąbią politycy PiS, to może się okazać, że nawet inny – bardziej PiS-owski – kandydat nie mógłby dać Kaczyńskiemu prezydentury.