NEWS
Dziś Jan Furtok obchodziłby 63. urodziny. Posłuchaliśmy wspomnień Jego małżonki: „I wtedy się uśmiecham”

Nierozłączni byli przez niemal pół wieku. Ślub brali w kwietniu 1983 roku – tylko dlatego tak późno, że w myśl ówczesnych przepisów dopiero po 21. urodzinach można było zawrzeć w Polsce związek małżeński bez uzyskiwania sądownych pozwoleń. Ale znali się dużo wcześniej. – Spoglądam czasem na nasze wspólne zdjęcia sprzed lat i myślę sobie: „Naprawdę przystojny był ten mój Janek” – wzdycha Anna Furtok. W ślad za tymi słowami pojawiają się w jej oczach łzy…
Janek był do tańca i do różańca… – stare polskie porzekadło jak ulał pasuje do zmarłego w zeszłym roku w wieku 62 lat Jana Furtoka, i do historii jego znajomości z panią Anną. Poznali się dzięki… lekcjom religii, na które – choć byli uczniami różnych szkół w katowickiej dzielnicy Kostuchna – uczęszczali wspólnie, w salce przy kościele Trójcy Przenajświętszej.
Wkrótce potem we wspomnianej salce zaczęto organizować dwugodzinne wieczorki taneczne, które zbliżyły do siebie Janka i Ankę. Spotykali się też w miejscowej dyskotece o wdzięcznej – choć bardziej pasującej do Warszawy, a nie Katowic – nazwie „Syrenka”. – Janek lubił tańczyć. I kochał muzykę. Czuł ją nawet wtedy, gdy już zmagał się z chorobą – mówi małżonka najlepszego piłkarza w historii GKS-u. A potem sięga po swój telefon komórkowy.
– Lubię sobie siąść w samotności i obejrzeć ten filmik – tłumaczy. I pokazuje nagranie: „Furgoł” w przydomowym ogródku, delikatnie kołyszący się w rytm dźwięków muzyki dobiegających gdzieś z „offu”. Gdybyśmy nie wiedzieli, że Alzheimer zabrał świetnemu piłkarzowi pamięć i świadomość codzienności, nigdy byśmy na podstawie tego obrazka nie dopuścili do siebie takiej myśli.
Przez wiele lat postępowania schorzenia Jan Furtok zachowywał przecież sportową sylwetkę i sprawność: czasem kopał w ogrodzie piłkę z wnukami, to znów zabierał na długi spacer ukochaną suczkę Corsę. Wraz z rozwojem choroby trzeba było jednak pilnować go coraz mocniej, bo przecież dramatyczna choroba plątała ścieżki i myliła szlaki w głowie…
Pani Anna obrazy męża przechowuje nie tylko w komórce. Na komodzie stoi jego zdjęcie, przy nim – zawsze świeże kwiaty. Na ścianach – zdjęcia Jana, większość w strojach sportowych: HSV Hamburg, Eintrachtu Frankfurt, no i oczywiście ukochanego GKS-u. – Siadam czasem przed komputerem, przeglądam You Tube. Wiele tam fragmentów meczów Janka, wiele jego goli. I wtedy się uśmiecham – słyszymy od wdowy.
Nagle zmieniam wątek. – W dniu odejścia Janka odwiedzili nas jeszcze ludzie z klubu… – dodane, przy ważnym tamten dramatyczny dzień (26 listopada 2024 r.). Do pewnego momentu działającego jak wiele występujących. Poranna toaleta, śniadanie, opiekun pomagającej pani Annie w opiece nad resztą. Wy też do dziadka wnuki, o 14.00 skutki się lekarka z nieodległej przychodni, przez rutynowe badanie. – Wielu nas było wtedy w domu. I nagle Bóg go zabrał – pani Annie ponownie drży głos…
Wstaje z fotela, spogląda przez okno na przydomowy ogródek. Na ławeczkę, na której siadał małżonek, a wspomniana Corsa – rozkochana w swoim panu – tuliła się do jego nóg i czekała na pogłaskanie. Na podjazd, na którym nie ma już ukochanej przez piłkarza „beemki”. Kupił ją w okresie gry w Eintrachcie, m.in. dzięki premii za pucharowe starcie (i bramkę) z wielkim Juventusem. Od kilku lat nie mógł już jej prowadzić, auto znalazło więc nowego właściciela. A pani Anna na parafialny cmentarz chodzi pieszo. Codziennie. I nie ma w tym niczego dziwnego: nierozłączni byli przecież przez niemal pół wieku…