NEWS
Miał plany, miał życie.” Mateusz zginął 400 metrów od domu. Jego samochód rozpadł się na kawałki

Miał 27 lat. Praca, rodzina, życie przed nim. Tej nocy wracał do rodzinnej wioski. Do ojca. Do siebie. Był 400 metrów od domu. Ostatni zakręt. Ostatni oddech. I to było wszystko. W zeszły czwartek Mateusz został pochowany. „Miał plany, miał życie. Teraz jest tylko pustka” – powiedział jego przyjaciel z dzieciństwa.
Alfa Romeo rozpadła się na kawałki po uderzeniu w drzewo na wąskiej drodze pod Dobrzykami (woj. warmińsko-mazurskie). Siła uderzenia była tak duża, że silnik wypadł z samochodu, a licznik kilometrów poleciał kilkadziesiąt metrów dalej. Licznik bez wskazówek. Cisza. I śmierć. Mateusz znał tę drogę. Każdy zakręt, każdą koleinę. Jechał nią setki razy. Tym razem nie dojechał do mety. Prosto. Noc. Brak ruchu. I nagłe zderzenie. Jakby droga czekała. Jakby coś miało się wydarzyć.
Widok po wypadku zszokował nawet ratowników. „Nie sposób o tym zapomnieć. Samochód został rozerwany na strzępy. Nie było już nic do uratowania” – mówi jeden z nich. Drzewo, w które uderzył samochód, ogołocone z kory, wyglądało, jakby nosiło ślady winy. W powietrzu unosił się zapach paliwa. I śmierci. Miejsce tragedii przypominało pole po wybuchu. Części rozrzucone w promieniu kilkudziesięciu metrów. Krew i olej w rowie. I pytanie: co się stało?
Mateusz znał tę drogę na pamięć. Jechał odwiedzić ojca. Zginął kilkaset metrów od domu.
Czy kierowca zasnął? Stracił panowanie nad pojazdem? Pękła opona? Śledztwo trwa. Prokuratura i biegli analizują wrak. Odpowiedź może dać sekcja zwłok. A może nie. Bo to polska droga. I to nie pierwszy raz. Wąski asfalt, brak pobocza, drzewa niemal na samej drodze. Łaty, dziury, koleiny. W takich warunkach sekunda nieuwagi to wyrok. Mateusz jechał sam. Nikt nie widział, co się stało. Ale efekt był ten sam – śmierć na miejscu.
Był naszym chłopcem. Zawsze wracał, kiedy mógł. Teraz nie wróci” – mówi starszy mieszkaniec wsi.
Mateusz mieszkał w Olsztynie. Pracował. Pomagał innym. Kiedyś był strażakiem ochotnikiem. Ratował innych. Tym razem sam potrzebował pomocy, ale było już za późno.
Tłumy na pogrzebie Mateusza
Czwartek, 10 kwietnia 2025, godz. 14.00 Cała wieś Dobrzyki żegnała Mateusza. Przy trumnie zgromadził się tłum ludzi – rodzina, przyjaciele, sąsiedzi, strażacy. Gdy trumna była opuszczana do grobu, wyły syreny wozów strażackich. To hołd od jego towarzyszy, z którymi kiedyś ratował życie innym. – Nie mogę powstrzymać łez – mówi przyjaciel z dzieciństwa. – Miał plany, miał życie. Teraz jest tylko pustka.
Jego matka jest szanowaną nauczycielką. Ojciec jest znanym i cenionym mieszkańcem wsi. „Mateusz był jej oczkiem w głowie” – mówi sąsiad. „Nie sposób wyrazić bólu, jaki czują dzisiaj”.
Dlaczego doszło do wypadku?
Rodzina czeka na odpowiedzi. Prokuratura prowadzi dochodzenie. Ale odpowiedzi mogą nigdy nie nadejść. Bo tej nocy zabrakło kilku sekund. Może jednego ruchu kierownicą. Może po prostu szczęścia. A droga? Nadal jest. Nadal wąska. Nadal śmiertelnie niebezpieczna.
400 metrów. Tyle Mateusz był od domu. Od ojca. Od życia. Mateusz nie wrócił. Ale pytania pozostały. I zostaną z nami na zawsze.