NEWS
Tak wyglądają groby gangsterów. Odwiedziliśmy bossów mafii sprzed lat na cmentarzach na Mazowszu

Warszawa i jej okolice to nie tylko siedziba polityków, najsłynniejszych biznesmenów i artystów, ale także kolebka bezwzględnych gangsterów. Niektórzy kończyli z kulami, inni w celach więziennych. Niektórzy mieli tłumne pogrzeby jak celebryci, podczas gdy rodziny innych wolały chować ich w małej grupie. Na warszawskich nekropoliach mijamy groby „Dziada”, „Pershinga”, „Kiełbasy”, rzadko zdając sobie sprawę, że leży tu boss mafii. Wszyscy mają imponujące nagrobki.
Reporterzy „Super Expressu” odwiedzili cmentarze w Warszawie i okolicach, odnajdując groby osób, które 20-30 lat temu zapisały się w historii przestępczości zorganizowanej. Ci mężczyźni najczęściej nie zmarli śmiercią naturalną. Nie zawsze pisaliśmy o ich pogrzebach. Niektóre pochówki w latach 90. odbywały się wówczas w tajemnicy przed mediami. A niektóre były tłumnym pożegnaniem, jakby chowano nie przestępcę, a gwiazdę.
Nazwiska „Dziad” i „Mrówa” napisane złotymi literami
Henryk Niewiadomski (59 lat), pseudonim Dziad, domniemany szef mafii wołomińskiej, został pochowany w 2007 roku na Cmentarzu Bródnowskim. Zmarł w więzieniu, gdzie odsiadywał wyrok za zlecenie napadu i podżeganie do zabójstwa. Nigdy nie udowodniono, że był przywódcą mafii wołomińskiej. Oficjalną przyczyną śmierci „Dziada” był udar mózgu. Został pochowany w tym samym grobie co jego syn, pseudonim “Mrówa”, zastrzelony dwa miesiące wcześniej. Kościół wypełnili wówczas… hodowcy gołębi i przyjaciele zmarłego mafiosa. Z tyłu kościoła, w zwartej grupie, czuwała stara gwardia wołomińska. Ich imiona wyryte są złotem na płycie nagrobnej. Po pogrzebie “Dziada” w niebo wzbiły się dziesiątki białych i szarych gołębi, a zatwardziali gangsterzy ze starej praskiej załogi ocierali łzy spływające obficie po policzkach. Ostatnie pożegnanie legendarnego bossa mafijnego odbyło się z pompą, jak pożegnanie celebryty, w blasku fleszy i w obecności mediów.
Cichy i tajemniczy pogrzeb „Pershinga”
Ostatnie pożegnanie „króla życia” Andrzeja Kolikowskiego, ps. Pershing, było zupełnie inne. Jeden z najbardziej wpływowych szefów grupy z Ożarowa został pochowany w ciszy, z dala od medialnego szumu. Jego pogrzeb odbył się w tajemnicy przed dziennikarzami, a obecna była tylko jego rodzina i najbliżsi krewni. Dopiero po ceremonii udało się dowiedzieć, że jego grób znajduje się na cmentarzu w Ołtarzewie, ale do dziś niewiele wiadomo o samym pogrzebie. Od dawna krążyła plotka, że wziął w nim udział zaprzyjaźniony z „Pershingiem” Andrzej Gołota, ale ostatecznie została ona stanowczo zdementowana.
Kolikowski został zastrzelony 5 grudnia 1999 roku podczas pobytu w Zakopanem. Kule trafiły go na parkingu hotelu „Kasprowy”. Stamtąd jego ciało przewieziono do zakładu medycyny sądowej w Krakowie, gdzie nad ciałem czuwał m.in. Robert B., ps. „Będzio” – jeden z jego bliskich współpracowników. Choć ciało szefa po strzale nie wyglądało źle, rodzina zdecydowała się je skremować. Podobno „Będzio” złożył rodzinie Pershinga przysięgę, że nikt więcej nie będzie mu robił zdjęć. A intymność ceremonii pogrzebowej została zachowana. Urnę z prochami umieszczono w rodzinnym grobowcu, o który do dziś się dba. Czarny granitowy grobowiec nie wyróżnia się niczym szczególnym w tej nekropolii.
300 osób pożegnało „Szaleńca”
Jednym z tych, którzy próbowali wyeliminować „Pershinga” ze świata i toczyli z nim zaciętą walkę o wpływy, był Wiesław Niewiadomski, ps. „Wariat” – przywódca gangu Ząbków, słynący z brutalności i bezwzględności. Ten gangster pierwsze kroki w przestępczym świecie stawiał na Pradze, zanim został szefem gangu, parał się drobnymi kradzieżami i nielegalnym obrotem. Następnie rabował magazyny. W 1996 roku przygotowywał zamachy na bossa Ożarowa, ale ostatecznie padł ofiarą zemsty. 6 lutego 1998 roku, gdy wsiadał do swojego Pontiaca na ul. Płowieckiej w Warszawie, został trafiony serią z karabinu maszynowego. Zginął w gradzie kul. Śmierć „Wariata” zamknęła jeden z najkrwawszych rozdziałów wojny mafijnej. Został pochowany na Cmentarzu Bródnowskim, obok swojego brata – „Dziada”. Na pogrzeb przyszło ponad 300 osób. Na jego pomniku wyryto napis: „Tak nagle zniknąłeś nam z oczu, ale nigdy nie znikniesz z naszych serc…” Podobno podczas gdy rodzina „Wariata” płakała nad jego grobem, wrogowie gangstera otwierali szampana.
Dwóch gangsterów w jednym grobie
Mieszkańcy warszawskiej Woli do dziś pamiętają, co wydarzyło się 31 marca 1999 roku w restauracji „Gama” na ulicy Wolskiej. W restauracji doszło do pierwszej w stolicy walki gangów, a krwawa strzelanina przeszła do historii jako polska zbrodnia. Jedną z ofiar tamtejszych morderców był Marian Klepacki ps. „Maniek”, wieloletni członek gangu wołomińskiego, którym władał wspólnie z Ludwikiem Adamskim ps. „Lutkiem”. Gangster znany był głównie z napadów, kradzieży i włamań. „Klepak” z zawodu był tokarzem, prowadził też lombard i kantor wymiany walut. Wraz ze swoimi ludźmi terroryzował restauratorów na Starym Mieście i wymuszał haracz. Gangsterstwo odziedziczył w genach – po ojcu – Jacku. Ojciec i syn leżą w jednym grobie na cmentarzu w Wołominie. O ceremoniach pogrzebowych tych przestępców wiadomo niewiele. Nagrobek jednak nie jest tani – wykonany jest z gładkiego czarnego marmuru ze złotymi elementami. Zawsze czysty i zadbany.